Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słupem ognistym prosto sennemu na czoło.
On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się wkoło,
       105 Chroniąc się blasku, nagle usłyszał stuknienie,
Przebudził się. Wesołe było przebudzenie.
Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał,
Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiéchał:
Myśląc o wszystkiem, co mu wczora się zdarzyło,
       110 Rumienił się i wzdychał i serce mu biło.
Spojrzał w okno: o dziwy! W promieni przezroczu,
W owem sercu błyszczało dwoje jasnych oczu,
Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie
Kiedy z jasności dziennej przedziera się w cienie.
       115 Ujrzał i małą rączkę, niby wachlarz zboku
Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku;
Palce drobne, zwrócone na światło różowe,
Czerwieniły się nawskróś jakby rubinowe.
Usta widział ciekawe, roztulone nieco,
       120 I ząbki, co jak perły śród koralów świecą,
I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią
Różową, same całe jak róże się płonią.

Tadeusz spał pod oknem; sam ukryty w cieniu,
Leżąc nawznak, cudnemu dziwił się zjawieniu,
       125 I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy,
Nie wiedział, czy to jawa, czyli mu się marzy
Jedna z tych miłych jasnych twarzyczek dziecinnych,
Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych.
Twarzyczka schyliła się: ujrzał, drżąc z bojaźni
       130 I radości, niestety! ujrzał najwyraźniéj,
Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty,
W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty,
Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku
Świecił się, jak korona na Świętych obrazku.