Przejdź do zawartości

Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.2.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy prawda, której zatknęli sztandary,
Z nimi w niepamięć wieczną nie zatonie,
Próżną męczeństwa palmą zdobiąc skronie...

A pod tą wrzawą namiętną skarg smutnych
Wciąż się dopełnia niecny targ Judasza —
I nic nie przerwie pasma dni pokutnych!
Ludy wołają: „Szczęścia!” — ach, gdzie droga?..
I chociaż biegną, krzycząc: „Przyszłość nasza!”
Przecież na wszystkich wielka padła trwoga:
I nic nie mogą znaleść — nawet Boga...

Wschodzące mary ledwie zejdą — zbledną,
Nigdy się w ciała oblec nie są zdolne;
Lecz choć szeregi przedświtowców rzedną,
Chociaż się kruszy ułomne narzędzie:
Jednak natchnienia nie zmarnieją wolne
I pójdą dalej w niewstrzymanym pędzie, —
Aż prawda ziemskie królestwo posiędzie.

Psyche tej ziemi, — co dziś, tak milcząca,
W zwojach ciemności marząc o kochanku,
Skrzydłami krwawe kałuże potrąca
I myśli senna, że to laur i róże, —
Zbudzi się wreszcie w gwiazd niebieskim wianku
I jak te lilie, śpiące w wód lazurze,
Wypłynie — wichry uciszyć i burze.