Przejdź do zawartości

Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ry starego dworca, gdzieś w dal, w nieokreśloną, niezbadaną przestrzeń... Wbrew własnym chęciom i postanowieniom dziewczyna — marzyła.
Któż jest w stanie opisać dokładnie dziewczęce marzenia?
Otoczył ją w koło rój znajomych postaci; starsze panie nie szczędziły jej uwag i nauk; przyjaciółki, rówieśnice kłamały jej serdeczność i przywiązanie, a w głębi duszy zazdrościły jej: czarnych, gwiaździstych oczu, hołdów składanych jej, opieki wszechwładnej marszałkowej; widziała się okrążoną całym legionem młodych ludzi, wszystko to dobrzy znajomi, ludzie obdarzeni dowcipem salonowym, bawiący ją ciętą, francuskiemi słowami naszpikowaną rozmową — o niczem.
Postacie te zmieniały się, przesuwały i kształtowały w najrozmaitsze grupy, niby ruchome szkiełka w kalejdoskopie... Wreszcie tłum zrzadł, usunął się gdzieś w dal, a na pierwsze miejsce, na czoło, przedarły się dwie męskie głowy, dwie pary oczu.. Różniły się one między sobą zupełnie, a jednak coś je z sobą jednoczyło, coś niepochwytnego czyniło, że mimo różnic zasadniczych, oczy te dla niej miały podobny wyraz; — tem czemś niepochwytnem było uwielbienie, które ona dla siebie w obu parach tych oczu widziała wyraźnie.
Odgadła wybornie — jak każda zresztą kobieta odczytała wyraźnie w spojrzeniach tak Walerjana jak i Władysława, że obaj oni mają w sercach dla niej uczucie prawdziwe i nie udane, nie kłamane...
— Czy ona którego z nich już kocha? Czy wybrała już? — Sama nieraz zadawała sobie to pytanie, lecz nigdy nie znajdywała w głębi serca