Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tami, odziany był z pretensjonalną przesadą, więc nie smacznie; suknie jego choć z dobrego materjału zrobione, leżały na nim niezgrabnie jakoś i tak, jakby nie na niego były uszyte. Siedział na pierwszem miejscu i widocznem było, że trzej inni uważali go za wyższego od siebie, bo z widocznem uszanowaniem i pewną czołobitnością się doń zwracali. Od czasu do czasu rzucał ten pan niechętne i zawistne spojrzenia w stronę nowoprzybyłych, lecz robił to niespostrzeżenie i w ogóle starał się udawać, że nie zwraca na nich uwagi.
— Powiadam wam, panowie, nie ma jak Warszawa! — mówił podniesionym głosem — byłem tam w czasie wystawy, a choć równocześnie odbywały się i wyścigi, mimo tego nie czuć było tej nieznośnej, aroganckiej paniczerji.
Słuchacze kiwali potakująco głowami; Karol uśmiechał się złośliwie i ironicznie; Wicio to bladł, to czerwieniał, ale Zienwicz tak popatrzył nań, że przykuł go do krzesła.
— Pojadę i w czasie karnawału — mówił dalej pachnący paczulą kawaler — zabawić się można; nasza arystokracja nie bardzo spieszy do Warszawki, bo jej tam ciasno, ludzie nie pozwolą sobie imponować, tak, jak u nas się to robi.
— Dolku! — zawołał, parskając śmiechem hrabia Karol. — Wiesz, że ja tego roku wybieram się na karnawał do Pacanowa. Do Warszawy i innych miast nie pojadę, bo tam taka moc sznapantów różnego rodzaju się ściąga, że wytrzymać trudno.
Bon! Nous allons partir a Pacanów — odpowiedział zgodny Dolko i kazał sobie podać drugą butelkę oporto.