Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdrowie wasze, piękna pani! — szepnął nachylając się prawie aż do jej piersi Władysław i jednym haustem wychylił szklankę perlącego się płynu.
Licharow był tak zajęty rozmową z Ursyńskim, że nie zauważył hołdu, jaki Władysław złożył jego żonie.
— Przyjmuję i dziękuję! — odpowiedziała, usuwając się trochę Licharowa i wypróżniła również kieliszek szampańskiego. — To za zdrowie polskiej młodzieży!.. Czy pan lubisz Rosjan? — zapytała go po chwili, uśmiechając się zalotnie i znowu zbliżając się doń wyzywająco.
— Jak jakich? — odparł, pożerając ją wzrokiem — są między nimi tacy... to jest są takie, które lubię, lubię, lubię strasznie.
— Sza! — szepnęła, kładąc mały, różowy palec na ustach i równocześnie oczami wskazała na Licharowa, zajętego rozmową z Ignacym. — Pan jesteś najczystszej wody Polakiem, lekkomyślnym i nieopatrznym... ale przyjemnym.. Panie, tam mój mąż siedzi, a pan w jego obecności robisz mi najwyraźniejsze wyznanie miłości.. Cha! cha! — zaśmiała się swobodnie. — Przebaczę to panu, tak dużo wina wypiłeś... Ja-bo bardzo lubię Polaków — dodała po chwilowym milczeniu — są tacy rycerscy, tacy uprzejmi, czuli... Ja was lubię, lecz was żałuję... Macie coś w sobie z tych średniowiecznych trubadurów, którzy to od uczty, od uścisków kochanki, z pieśnią wesołą na ustach, ciągnęli na bisurmana i tam ginęli, w walce za wiarę... — Tu rzuciła płomienne spojrzenie w stronę herkulesowej postaci Ignacego. — Spójrz pan tylko na niego — mówiła dalej — na Ignacego Francowicza. Kształtami ciała i rysami twarzy przypo-