Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja nie mogę iść do teatru — wtrącił Władysław — obiecałem Ignasiowi, że przyjdę na kolację, którą on wyprawia dla Licharowych.
— Dla Licharowej, chcesz powiedzieć — przerwał mu Wicio — une superbe femme... Ignaś się ponoś do niej zaleca.
— Wypchaj się razem z twoim Ignasiem i Licharową — zwracając się do Władysława, krzyknął prawie Karol. — Co ciebie zawsze ciągnie do takich sznapautów jak ten Ignaś? Tu es completement fou!... Zaprosił cię na kolację później on z babą pojedzie, a ty będziesz musiał za trufle i szampan płacić.
— Przestań Karolu! cicho! Ludzie słuchają, nie wypada tak głośno krzyczeć. Doprawdy, że ten Ignaś nie jest złym chłopcem. Zresztą obiecałem mu, muszę zostać.
— Zostań! zostań z nimi na kolacji — wmięszał się do rozmowy Wicio — a jak skończycie, to przyjdź do teatru, albo my po ciebie tu wstąpimy. Nasza uczta u Wróbla, drugi pokój na prawo. Kazałem przywieźć wspaniały bukiet... No, chodźcie, dziewiąta już bije, nasze diwy muszą się niepokoić, że mnie nie ma.
Nasunął czapkę bez daszku na czoło i poświstując arję z „Barona cygańskiego“ poszedł naprzód, Karol i Jaś, tak jak zleźli z wózka, nie przebrawszy się nawet, poszli za nim. Władysław zaś poszedł przez most na nowy bulwar przejść się trochę i równo z uderzeniem dziesiątej godziny znalazł się w bilardowej sali restauracji hotelu „Belle-Vue“.
— Jaśnie pan Ursyński czeka już na jaśnie pana w gabinecie — wygłosił uroczyście przyodziany w załojony frak pierwszy garson restau-