Strona:PL Abgar-Sołtan - Dobra nauczka.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na diesięć minut przed czwartą Adaś jak bomba wpadł do saloniku pani Heleny. Tylko na głośne wejście starczyło mu odwagi; później stanął jak trusia, onieśmielony słowa nie umiał przemówić. Patrzył zdumiony na Helenę, tak piękną nigdy jej nie widział, wydała mu się wprost królową jakąś, zjawiskiem nadziemskiem.
Ona nie zwracała pozornie nań uwagi. Stojąc przed zwierciadłem wkładała na głowę elegancki kapelusik z orzechowego aksamitu, przy którym jej fiołkowe oczy jeszcze piękniejsze się wydawały. W zwierciadle doskonale widziała osłupiałą minę chłopaka i zabawiło ją to nadzwyczajnie.
Nagle zwróciła się ku chłopakowi, który się jej w tej chwili ukłonił, niezgrabnie szastając nogami.
— Cha! cha! cha! — rozległ się jej srebrny, dziwnie mile dźwięczny śmiech — Adasiu, Adasieńku, któryż to profesor nau-