Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/574

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biegła do niego, a wiedząc, że wbrew zwyczajowi przy jej zbliżeniu nie otwiera oczów:
— Czy spisz mój przyjacielu, zapytała po francuzku, albo, ciągnęła dalej głosem niepokoju, zemdlałeś może?
— Nie śpię i nie zemdlałem; uspokój się pani, powiedział Salvato, otwierając oczy, ale nie patrząc na Luizę.
— Pani! powtórzyła zdziwiona Luiza, pani!
— Tylko cierpię, mówił dalej młodzieniec.
— Cóż cię boli?
— Moja rana.
— Zwodzisz mnie, przyjacielu! O! dobrze badałam wyraz twej twarzy w czasie trzydniowego niebezpieczeństwa! Nie! ciebie nie rana boli, ty cierpisz moralnie.
Salvato potrząsł głową.
— Powiedz mi zaraz, jaka to boleść? zawołała Luiza; chcę tego!
— Chcesz tego? spytał Salvato. To ty chcesz tego, pojmujesz?
— Tak, mam do tego prawo; czyż doktór nie powiedział, że mam ci oszczędzać wszelkich wzruszeń?
— A więc! ponieważ chcesz tego, mówił Salvato, patrząc prosto na młodą kobietę, jestem zazdrosny.
— Zazdrosny! o kogóż, mój Boże?
— O ciebie!
— O mnie! wykrzyknęła, nie myśląc — tą razą wcale o gniewie; dla czego? jak? z jakiego powodu? Aby być zazdrosnym, potrzeba mieć przyczynę.
— Co to znaczy, że wychodząc z tego pokoju