Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już tylko językiem mogę poruszać i korzystam też z tego.
Przez ten czas wyjęto z łóżka materac, położono go na stole i umieszczono na nim rannego.
— Poduszek, poduszek pod głowę, wołał Cirillo, głowa rannego powina być zawsze wysoko.
— Dziękuję doktorze, dziękuję, powiedział zbir, będę ci tak wdzięcznym jakby ci się udało.
— A któż ci powiedział że mi się nie uda?
— Hm! znam się na ranach! ta jest głęboka. — Dał znak aby Cirillo przybliżył się. Ten przyłożył ucho do ust rannego: — Nie dla tego żebym wątpił o twojej nauce, ale sądzę dobrze byś zrobił, tak od siebie posyłając po księdza.
— Rozbierzcie tego człowieka z największą ostrożnością, powiedział Cirillo. — Potem odwracając się do gospodarza domu, przyglądającego się ciekawie rannemu wraz z żoną i dwojgiem dzieci: — Poślij jednego z twoich dwóch malców do kościoła Santa Marja di Porto Salvo i wezwij don Michała Angelo Ciccone.
— A znamy go. Biegnij Tore, biegnij! Słyszałeś co mówił pan doktór.
— Idę, i dziecko wybiegło z domu.
— O dziesięć kroków ztąd jest apteka, zawołał za nim Cirillo, przechodząc obudź aptekarza i powiedz mu, że doktór Cirillo przyśle mu receptę. Niech drzwi otworzy i niech czeka.
— A! do djabła, cóż pan możesz mieć w tem za interes abym ja żył? zapytał ranny doktora.
— Ja, mój przyjacielu, żadnego; ludzkość.