Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aniżeli myślałem. — Otworzył drzwi od sypialnego pokoju i zagwizdał.
Wielki wyżeł zerwał się z dywanu z przed łóżka swego pana, gdzie leżał, oparł obiedwie łapy na piersiach króla, zawieszonych orderami, zaczął go lizać po twarzy, w czem zdaje się i pan i pies jednakową znajdowali przyjemność.
— Ferrari go wychował, on mi go znajdzie natychmiast. — Potem zmieniając głos i mówiąc do psa, jakby mówił do dziecka: — Gdzie jest ten biedny Ferrari, Jowiszu? poszukamy go. Szukaj! szukaj!
Jowisz zdawał się doskonale rozumieć i dał trzy lub cztery kroki przez pokój, wietrząc i skomląc radośnie. Potem zaczął drapać do drzwi tajemnego przejścia.
— A... wpadliśmy na trop, mój dobry psie, powiedział król. — I zapalając świecę od kandelabra, otworzył drzwi korytarza mówiąc: — Szukaj Jowiszu! szukaj!
Kardynał szedł za królem, raz dla tego, żeby go nie zostawiać samym, następnie przez ciekawość. Jowisz skoczył na drugi koniec korytarza do drugich drzwi.
— Jesteśmy więc na dobrej drodze poczciwy Jowiszu, mówił dalej król.
I drugie drzwi tak jak pierwsze otworzył. Prowadziły one do pustego przedpokoju. Jowisz poszedł prosto do drzwi przeciwległych tym któremi wszedł i oparł się na nich.
— Dobrze idzie, powiedział król, dobrze idzie.