Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przynosiła im wszystko co potrzebowali do życia i ubrania. Angiolina od pięciu miesięcy spodziewała się zostać matką; żyli oni sami sobą, to jest swoją miłością, tak szczęśliwi jak tylko można być bez wolności. Dwa miesiące tak upłynęły; nadszedł 26 maja, dzień w którym obchodzono uroczystość św. Pardo, który jak to mówiłem, jest patronem miasta. Dnia tego, odbyto wielką procesję; dzierżawcy ozdabiają swoje wozy malowidłami, wieńcami, liśćmi i wstęgami wszystkich kolorów, zaprzęgają do nich woły ze złoconemi rogami, które pokrywają kwiatami i wstążkami! wozy te postępują za procesją niosącą po ulicach popiersie świętego, w towarzystwie całej ludności Larino i sąsiednich wiosek, śpiewając pobożne pieśni. Procesja ta, by wejść do katedry i wyjść z niej, musiała przechodzić przed pałacem biskupim, który był schronieniem dwojga młodych ludzi. W chwili gdy procesja i lud zatrzymana na wielkim placu miasta, śpiewała około wozu, Angiolina, wierząc w pokój Boży, zbliżyła się do okna; nierozwaga jakiej mąż ściśle jej zabronił. Nieszczęście chciało że brat hrabiego był na placu, właśnie na wprost okna, poznał ją przez szyby, wyrwał fuzję z rak żołnierza, zmierzył i wystrzelił. Angiolina rzuciła tylko jeden krzyk i wymówiła tylko dwa wyrazy: — Moje dziecię! Na odgłos wystrzału, na dźwięk stłuczonej szyby, na krzyk wydany przez żonę, Józef Palmieri przybiegł jeszcze na czas żeby ją przyjąć w ramiona. Kula uderzyła w sam środek czoła. Szalony z boleści, mąż wziął ją na ręce, położył na łóżku, schylił się nad nią,