polityka, wszakże oznaczałoby szlachetnego człowieka.
— Mości Chicot!
— Przypuśćmy, że ja nic nie powiedziałem; wiesz, że się nie wtrącam w twoje sprawy familijne.
— Oto jestem spokojny, i wcale co innego mam na myśli.
— Dobrze.
— Wróćmyż więc do tego co pilniejsze.
— Do Flandryi?
— Tak jest. Wyprawię kogo do Flandryi do mojego brata; ale kogo?... komuż zaufać mogę, o mój Boże!.. a to tak ważne posłannictwo?..
— Do licha...
— A!... już mam.
— I ja także.
— Jedź tam, ty, Chicot.
— Ja mam jechać do Flandryi?...
— Dlaczegóż nie?
— Umarły ma jechać do Flandryi!... Do czego to podobne!...
— Przecież już nie jesteś Chicot, tylko Robert Briquet.
— Doskonale, mieszczanin... związkowy... przyjaciel pana Gwizyusza, ma sprawować obowiązki posła przy księcu Andegaweńskim.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/274
Wygląd
Ta strona została przepisana.