Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z tém wszystkiem Gustaw winien był Nichecie tyle chwil prawdziwej rozkoszy, iż byłby prawdziwym niewdzięcznikiem, gdyby przynajmniéj nie szukał na około siebie wytłomaczenia boleści jaką jéj miał zrządzić. Wtedy z prawdziwą przyjemnością myślał o postąpieniu swoich przyjaciół którzy się znaleźli w podobnem jemu położeniu. Podnosiło go to bardzo, iż w wielu razach nie postąpili tak jak on postąpić zamierza, a mimo to nikt o nich nic nie mówił.
O niczem innem nie myślał na drodze z Chalons do Nicei, skoro jednak przybył do domku Edmunda, w którym spodziewał się znaleźć Laurencyę, serce mu silnie uderzyło nadzieją, gdyż smutki uleciały już bezpowrotnie.
Znalazł wszystkich zebranych w salonie, jak w wilją swojego wyjazdu. Przyjęto go tak jak przyjmowano go zawsze.
Rzucił się w objęcia Edmunda, który zaczynał już chodzić. Pocałował w rękę Antoninę i uścisnął rękę p. Pereux; — widząc go wchodzącego panna Mortonne zarumieniła się i spuściła oczy, Komendant, jego żona i pan Devaux powitali go uprzejmie.
— No, mój kochany panie Gustawie, rzeki p. de Mortonne posuwając młodego człowieka do Laurencyi, uściskaj twoją żonę.
Laurencya podała swoje czoło Gustawowi, który uścisnął jéj rękę.
— Nie myślisz już pan o Paryżu? rzekła doń z cicha.
— Czy możesz pani o to pytać.