Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stkiem z możnością rozpoznawania rzeczy, osób, które go otaczały.
— Antonino, matko moja, zawołał odwracając głowę w stronę dwóch kobiet.
— Wymówił moje nazwisko po swojéj żonie, wyszepnęła pani Pereux.
— Od jak dawnego czasu leżę w łóżku?, bo nie sobie nie przypominam mówił Edmund, czoło którego obarczonem było jakby ciężarem z ołowiu.
— Od tygodnia; czy cię co boli?
— Czuję tylko wielki ból w boku. A wyście czuwały obie jedna po drugiéj? pytał podając swoje ręce, albo raczéj usiłując wyciągnąć je ku matce i żonie.
— Obie razem, odpowiedziala Antonina.
— Moje anioły opiekuńcze! bądźcie błogosławione.
I łzy wdzięczności potoczyły się z jego oczów.
Słowa które wymówił tak go zmęczyły, iż z trudnością tylko mógł oddychać. Natenczas pamięć mu powróciła, i na myśl blizkiéj śmierci zaczął gorzko płakać.
— Pozwólcie mi płakać, mówił do Antoniny i swojéj matki, to mi robi lepiéj.
Pani Pereux pozostała na swojem krześle, którego nie opuszczała od ośmdziesięciu sześciu godzin.
— Teraz wszystko skończone, mówił de siebie Edmund, czuję iż pierś mię pali i wyczerpuje się; ja to sam przyśpieszyłem śmierć moją, jak gdybym miał calą wieczność do przeżycia.
Znowu łzy były następstwem tych myśli, albowiem biedne dziecko do płaczu tylko miało siły.