Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widać że nie ma już nadziei, kiedy twój ojciec Antonino przysłał mnie tu, abym nieco póżniéj umarł.
— Przeciwnie, mój przyjacielu, rzekła młoda kobieta rzucając się w jego objęcia, mój ojciec jest pełnym nadziei. Oddał cię pod moją opiekę, nie troszcz się tylko o nic, a będziemy mieli przed sobą jeszcze długie lata szczęścia...
Edmund najął mały domek, oddalony od miasta, który podobny był raczéj do szpitala. Domek cen, przyparty do pagórka, zielonemi swojemi okiennicami, odwrócony był do wschodzącego słońca. Najczystsze powietrze otaczało go, a zachwycająca ścieżka, ocieniona drzewami pomarańczowemi, prowadziła aż do Varu, miłéj rzeczki, która biorąc swój początek w Alpach, o pół mili od Nicei, rzucała się w objęcia Śródziemnego morza.
Kto widział te prześliczne rzeki południowych krajów, przezroczyste, jak powietrze, które przerzynają, — popychające w spokojnym swoim biegu kwiaty, które letnie wiatry zachodnie unoszą z pośród brzegów, — temu nie trudno zrozumieć mitologją starożytnych i poetyczne ich zaręczyny z rzekami i strumykami, pod cieniem krzaków laurowych w świeżych rozpadlinach skał.
Życzeniem Antoniny było przedstawiać najpoetyczniéj w świecie życie Edmundowi i dla tego to, domagała się ona od swego ojca, wszelkich możliwych leczniczych środków, którychby mogła używać dla swojego męża, ale tak, aby tenże nie dostrzegł, iż jest pielęgnowanym.