Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale które już teraz odemnie nie zależy.
— Przeciwnie moja matko, zależy od ciebie, gdyż ty jesteś w moich ciągłych marzeniach.
— Ty marzysz?
— Od dwóch godzin.
— A o czem też?
— Marzę o słodkiéj i szczęśliwéj przyszłości, — o szczęściu zupełnem jakie zażywać będę w gronie méj żony, matki i przyjaciela, którzy mnie kochają, a którym odpłacę jak tylko będę mógł ich potrójną ku mnie miłość. Jestem młody, nie jestem brzydki, nieprawdaż moja matko? mówił Edmund uśmiechając się, — ponieważ jestem do ciebie podobny; mamy majątek, a ja czuję iż rzeczywiście kocham Antoninę; kiedy się przekonam że i ona mnie kocha zażądam jéj w małżeństwo. Nie będzie przecież jéj ojciec miał powodu odmawiać mi swego dziecka. Zimę przepędzimy w Paryżu; lato nad brzegiem Loary, rzeki miłości poetycznych i sentymentalnych — i będziemy tak szczęśliwi jak tylko istoty ludzkie szczęśliwemi być mogą. Co o tem myślisz moja matko?
Pani Pereux spoglądała na Edmunda uśmiechając się.
— Czyż ja pierwsza, zapytała go, nie mówiłam ci o tem wszystkiem, kiedyś rozmawiał ze mną o możliwościach téj miłości?
— Bo ty też jesteś powiernicą wszystkiego o czem ja myślę, — moja dobra matko. Nie ukrywam nic przed tobą. Wyznaję ci więc, iż poczynając od jutra robić