Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pytawszy się nawet o powód twego smutku. To nie pięknie, com uczynił”.
I zkolei znowu Edmund wziął lampę i również na palcach doszedł aż do drzwi pokoju pani Pereux. Przybywszy tu, przysłuchiwał się chwilkę, a spostrzegłszy promień światła wydobywający się z po za drzwi, zapukał powolutku. Pani Pereux przestraszona, ktoby mógł pukać tak późno do jéj pokoju, krzyknęła, ale Edmund uspokoił ją niebawem słowami:
— Nie lękaj się moja matko, to ja przychodzę cię zobaczyć.
— Jeszcze nie spisz, drogie dziecko: czyś przypadkiem nie chory?
— O nie moja matko, przeciwnie; nie chciałem tylko do snu się ułożyć nie przyszedłszy zapytać się jaki to smutek dręczył cię dzisiejszego wieczoru i czy już nie istnieje?
— Dziękuję, kochane dziecko; ten smutek... wytłomaczyłam ci już jego powód... to nie było nie więcéj jak chwilowy kaprys.
— Tem lepiéj moja matko, gdyż co do mnie, jestem szczęśliwy jak nigdy.
— Jesteś zakochany i myślisz o Antoninie, nieprawdaż?
— Wistocie, a ty moja matko, która nie spisz o godzinie drugiéj zrana, o czem ty myślisz?
— Myślę o tobie, o twojéj młodości i przyszłości.
— O mojem szczęściu, które tobie zawdzięczam?