Strona:PL A Daudet Jack.djvu/687

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będzie kosztował.” Ale oni uparli się z pewną durną, ażeby zatrzymać swego przyjaciela przy sobie, jak gdyby grzeszyli przeciw obowiązkom stowarzyszenia, gdyby go powierzyli cudzym staraniom. Teraz wyczerpali się już do dna. A ponieważ wielkość nieszczęścia odpowiadała grożącej stracie, postanowili uprzedzić Karolinę „pięk kną panią” — jak ją nazywała głosem gniewnym roznosicielka pieczywa. Ona to właśnie wysłała swego męża:
— A przedewszystkiem przyprowadź ją z sobą, ażeby być pewnym że przyjdzie.... Jak zobaczy matkę, to mu się dobrze zrobi temu nieszczęśliwemu. Nigdy o tem nie mówi. On taki dumny.... Ale założyłabym się, że o niej myśli.
Belizaryusz nie przyprowadził jej ze sobą. To też wracając, był zrozpaczonym i bał się przyjęcia, jakie go spotka. Pani Belizaryuszowa z dzieckiem uśpionem na kolanach rozmawiała po cichu z panią Levindré przed ogniskiem, smutnem i szczupłem, Co lud nazywa ogniskiem „wdowy”, przysłuchując się jednocześnie trudnemu oddechowi Jacka i strasznemu kaszlowi, który go dusił. W tej alkowie, pozbawionej mebli i żałosnej, nie podobna byłoby poznać jasnego poddasza wychodzącego na podwórze, gdzie od rana ochoczo śpiewała praca jak skowronek paryzki. Książek i nauki ani śladu. Nic prócz garczka z ziółkami, dymiącego na kominku i napełniającego izbę tem powietrzem złożonem, nieokreślonem i cięż-