Przejdź do zawartości

Strona:PL A Daudet Chudziak.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do Jakóba, to ten jak najwierniej odprawiał swoje niedzielne pielgrzymki, a za każdym razem wynajdywał nowy, pełen artystycznych zalet, węzeł do swego krawata. Ten krawat Jakóba to cały poemat!
Gdybym był kobietą, zaiste, krawat Jakóba tą niezliczoną odmianą wiązań, wzruszyłby mię bardziej niźli oświadczyny same. Co niedziela, przed odejściem, nieomieszkał wyrzec do mnie te słowa: „Danielu, idę tam... a ty czy pójdziesz?” Ja zaś nieodmiennie odpowiadałem mu: — Nie Jakóbie, jestem zajęty, nie mogę. — Wówczas on odetchnąwszy, wybiegał spiesznie, a ja zostawałem sam jeden, jedniuteńki, pochylony nad moim warsztatem do rymów.
Uczyniłem sobie stałe i niezłomne postanowienie, i to bardzo poważne, nie chodzić nadal do Pierrotta i trzymałem się całemi siłami powziętego postanowienia.
Ach, bywało nieraz, że gdy Jakób uradowany, węzłem nowego utworu u krawata, wychodził w podskokach na Passaż Saumon, ogarniała mię szalona ochota zlecieć ze schodów, popędzić za nim na ulicę i zawołać: — Poczekaj na mnie! — — Ale nie! głos wewnętrzny ostrzegał mię, że iść tam nie po-