Szyszki na czole, szyszki na brodzie,
Nad kogo spojrzy — tego ubodzie.
Już mu się to wreszcie sprzykrzyło, a tu, jak na złość, płakanie nic nie pomaga... Wyciąga tedy rączki do Rozalii i krzyczy co ma siły: ja już grzeczny! ja już grzeczny! A tak mu łezki lecą po twarzy, właśnie jakby groch. Zaraz mu Rozalia obciera jedno oczko, woła na chłopców, żeby byli cicho, i na wesołą nutę tak Jankowi śpiewa:
Rozjaśniło się słonko na wschodzie,
U mego Janka grają w gospodzie;
U mego Janka wesołe czasy:
Jedne skrzypeczki, a drugie basy.
Z tych „basów“ Janek się zawsze ogromnie cieszył. Jak tylko o nich usłyszał, już wnet o wszystkich grymasach zapominał, już mu się sama buzia śmiała, już nianię ściskał i całował na zgodę.
A Helenka tymczasem spała. Ani jej to w głowie, że już słonko weszło, że jaskółki dzieciom śniadanie przyniosły, że Antek fornal dawno po żyto na pole pojechał — spi a spi. Kołyseczka bieluchno muślinem przykryta, ani jedna muszka nie trafi do niej. Helenka cała różowa, na czołku aż rosa stoi, tak spi maleństwo.
Czemu nie ma spać, albo jej to źle? Dopiero się chłopcy rozruszali, i ona budzić się zaczyna. Wyciągnęła jednę rączkę, wyciągnęła drugą, obie różane, tłuste, obie w piąsteczki ściśnięte, potem otworzyła oczki ciemne i leży cichutko, jakby nigdy nic. A tu już Rozalia bierze ją na ręce, ściska, całuje i tak jej śpiewa: