Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie, podróż zaczynała się dopiero w Brodach: sto mil dzielących Berdyczów od Brodów zdawały mi się trudniejsze do przebycia, niż siedemset mil z Paryża“.
Podróżny nasz trafił na święto żydowskie, nikt z nim nie chciał gadać. W końcu, gospodarz hotelu poradził mu zaczekać na pewnego żydka, który go dostawi bardzo bezpiecznie (jak mówił) do Berdyczowa... w ciągu tygodnia.
— Ależ ja chcę być w Berdyczowie za dwadzieścia cztery godzin! — „Pretensja ta, dopuszczalna u cara rosyjskiego, wywołała uśmiech mego gospodarza“... Szczęściem, konsul rosyjski i pan de Hackel, głowa celników rosyjskich, byli to ludzie, na których nazwisko Balzaka podziałało magicznie; zrobili co było w ich mocy, aby ułatwić pisarzowi podróż. Niemniej, trzeba było kupić powóz, przy udziale żydków, którzy mieli zostać właścicielami powozu; ale, kiedy się dowiedzieli, że podróżny bierze konie pocztowe, zawahali się: Pocztyljoni rosyjscy (oświadczyli) to dzicz, jadą tak szybko, że powóz rozleciałby się w kawałki, zanimby dojechał do Dubna...
Ale wszystko ułatwił pan de Hackel. Nietylko wyprawił na komorze w Radziwiłłowie