Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaka, — gotowa byłaby rzucić wszystko, aby lecieć za nim. On musi być rozsądny za dwoje. „Aniele mój, żadnych szaleństw, — pisze. — Nie, nie opuszczaj swego palika, biedna spętana kózko. Twój miły przybiegnie, kiedy zawołasz. Ale przestraszyłaś mnie“.
Bo Balzac niema złudzeń co do sytuacji, jaka czekałaby ich w Paryżu: ona, wielka dama, pytająca naiwnie, czy, mając pięćset tysięcy franków (ówczesnych) można wyżyć w Paryżu, odtrącona i potępiona przez świat, — przy nim, szamocącym się z wierzycielami, przykutym do pracy, potrzebującym swobody ruchu. Jak wyglądają w Paryżu takie związki, pokazał nam w Muzie z zaścianka.
Jedzie tedy pani Ewa do Włoch i czeka. Czeka napróżno; Balzac nie może porzucić swoich prac. Ale później, siedząc samotnie w Wierzchowni, pani Ewa wie, że jednak jeździł to na ową Sardynię, to do Włoch z ową jakąś panią Marbouty, przebraną po męsku... i musi się pani Ewie robić gorzko w duszy.
Zatem, po paru tygodniach, które przeszły jak jedna chwila w Wiedniu (jesteśmy w r. 1835), ona wraca do Wierzchowni. Może się