Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

góż ona służy? Wasze tyary, mitry tkane brylantami, wasze kapy, ciężkie od pereł...
Tytus patrzał na niego zgasłemi oczyma, w których malował się głęboki przestrach.
— Jesteście, — wołał Nienaski, — jak owa figa, którą Chrystus spotkał, wychodząc z Betanii, figa, na której, gdy łaknął, nic nie znalazł, oprócz liścia. I przeklął ją, — aż uschła. Gdyby dziś przyszedł na tę ziemię i przemierzył ją swemi krwawemi stopami, widząc was, nie znalazłby nic prócz obfitego i wspaniałego liścia, w którym nie rodzi się już nic dla śwata, — powiedziałby wam pewnie taksamo, jak wówczas jej: — »Niech już więcej na wieki nie je owocu nikt z ciebie!«
Tytus uśmiechnął się pokornie i smutnie. Milczał. Jął okrzesywać połupane skrzyżale, nadając im, ile możności, formę płaską. Ryszard odszedł o parę kroków wyżej i począł rozmiażdżać uderzeniami głaz większy od poprzedniego.
Szybki zmierzch górski zapadał, przyspieszony przez zwały chmur, gnanych przez wicher. Pociemniały dalekie szczyty.
Z mroku odezwał się Tytus:
— Już pora zejść z roboty.
— Prawda, — już ciemno.
— A możebyście, pomocniku miły, zechcieli wstąpić i spocząć pod cieniem bogatego liścia owej »przeklętej figi«?
Gdzeż to?
— Niedaleko stąd, w klasztorze.
— Dziękuję. Muszę się osuszyć, ogrzać, wyspać, gdyż czuję w sobie jakąś niemoc, może chorobę.
— To właśnie miałem na myśli, ogrzać się i wyspać...
— A do wsi stąd daleko?
— Kawałek drogi spory i żmudny.
— Gdybym dostał w waszym klasztorze jakietakie legowisko...
— Nie odemnie to zależy, ale się wstawię.
Szli przez głębię leśną w mroku, zupełnym już omackiem. Wicher huczał górą po szczytach drzew, a w dole lasu ciągnęło ciepło, jakby oddech zagrzany. W ciemności Tytus mówił: