Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzaj. Mocą wynalazków rozwiązywał kwestyę głodu i bogactwa, ułomności i piękna, rozumu i głupoty. Niszczył walkę i wskrzeszał religię przez zdruzgotanie podstawy grzechu bratobójstwa. Te myśli, czyli »marzenia o cudzie«, a najwłaściwiej »mrzonki« były w istocie snami duszy o Bogu, przebywaniem u podnóża na Jego wysokościach. Wykład tego gaworzenia duszy, która się spowiada samej sobie, nie wiedząc, co i po co czyni — jest tu na nic. Jednak obraz duszy człowieka, z pominięciem wykładu tej świetlistej filozofii, jest niewidoczny, zamazany, ułamkowy, niezupełny i chybiony. Wykład o tej duszy, bez ujawnienia tamtej wiedzy wewnętrznej, jest jakgdyby rysunkiem futurystycznym bez wyjaśnienia i wykładnika, co oznacza intenzywność barw, dziwactwo, nagromadzenie i szorstkość kształtów. Wszystko, co wykwitło w myślach Ryszarda, tak zwanych, trzeźwych, i wszystko, co się objawiło w uczynkach, było tylko odgłosem tamtego, nigdy nieprzerwanego snu. Jego prace były jedynie strzępami tamtych prac, wdrapywaniem się kaleki na szczyty tatrzańskie. Pasye i wysiłki całego życia okazywały się, jak rysunek nieudolny, wykonany przez głuptaka i nieuka, zachwyconego arcywzorem malarskiego tworu. Wszystko »tamto« było zawsze oczywiste w biały dzień, zrozumiałe i napozór blizkie, jak łańcuchy Tatr o tym poranku. Uczynki wykonane były w istocie nędznym noclegiem w pieczarze, gdy febra trzęsie i rozpacz pcha, strudzone ciało. Teraz przecie, gdy cichemi oczyma patrzał w nawałę górskich potworów, zabiegał tamtym myślom naprzełaj i samemu sobie zadawał nagle pytanie: czyli ów wieczny sen życia o geniuszu, o mistrzu dobroczyńcy we własnej utajonym duszy, nie jest codziennym objawem tajnego instynktu arystokracyi gminno-człowieczej? Nie mógł przed samym sobą zaprzeczyć, że w nienasyconem pragnieniu narzucenia ludziom szczęścia, w pasyi wytępienia chorób, łez, prześladowań, zbrodni, barbarzyństwa, w żądzy zdławienia przemocy i jej ofiary — niedoli, — kryła się w głębi duma, czaił głód istotnej a wiekuistej sławy. Musiał dostrzec tę prawdę, bo instynkt arystokracyi dawał się przecie widzieć, nie tylko tam, gdzie się objawiał, jako śmieszne głuptactwo kodeksów towarzyskich, z racyi urodzenia lub bogactwa ukutych, lecz i tam także, gdzie się krył, —