Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdzież to jest, gdzie się to dzieje? Poprzez tyle ziem, gór rzek, narodów, usłyszał głos jej i śmiech... Patrzał wskróś tego szkliwa rozpaczy — i przybliżyło mu szkliwo na jedno mgnienie źrenicy widok twarzy. Przez szczęsną chwilę oczy pełne smutku i zamyślenia spojrzały w jego oczy. Usta o barwie wiosennej róży uśmiech duszy, — skarb jego serca, — odsłoniły. Wyciągnął ręce z obłędnym krzykiem... Wiatr latający po dolinach i szczytach rozwiał obraz. Bielmem ślepoty zawlokły się przenikliwe oczy. Daremnie szukać upartemi myślami zwiewnego przywidzenia! Pod nawisłą powieką inny snuje się widok. Długie ulice Paryża. Rojowisko wielkich bulwarów, natłok ludzki bez początku i końca. Słychać głosy, ochrypłe nawoływania, wrzaski i szepty, szlochy i śmiechy. Niegdyś... W dżdżystą i wietrzną noc ten nad uchem zasłyszany błagalny jęk smutnej ulicznicy:
— Viens chez moi... Cheri! Ecoute... Je serai bien cochonne... Viens chez moi...
Poczęło wyć bezrozumne, wewnętrzne zwierzę obłąkania. Czyliż dopuści Bóg? Jej młode oczy, jej czyste serce! Czyliż zdrowie i radość, bijące z wiecznie nowego źródła młodości zamienić się mają na ten błagalny głos? Jakaż siła powstrzyma dziewicze męstwo, hazard niedoświadczenia, wytwór okrutnych młodych lat? Zawichrzył się obłęd żalu, ogarnąwszy wszystkę skrytą piękność tamtej duszy, — jej czułość i delikatność, bogactwo słodkiej opieki, co się nad szczęśliwym, jak niebiosa roztoczyć mogła. Ta świadomość, która jest tylko umysłem, mówiła: — Chciałeś duszę niepodległą i niepojętą, rosnącą w siłę i dzikość, posiąść i okiełznać? Chciałeś pognać zwyciężoną chimerę tam, dokąd wola? Chciałeś wprządz do pługa na polskim odłogu cudownie piękną strzygę nocną, która z pomiędzy gwiazd wytrysła i w promieniach księżyca zbiegła ku ziemi? Przekupniu idei, wracaj ze swą uzdą do pustej stajenki i powieś się na uzdy rzemieniach!
Splotły się dwie przegrane, dwie niemoce, jak dwa rzemienie, w warkocz kańczuga. Poczęła nimi przeklęta moc rznąć poprzez ślepie. Aż wygoiła przecie łzy! Zlatując niżej, niżej i aż na samo dno głębokiej niedoli, wędrowiec postrzegał jedno, że złą wybrał