Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już na stałe?
— Tak. Nie przypuszczałem, żeby pani słyszała o moim pobycie w Paryżu.
— Słyszałam.
Głos nieznany, wynikający z przemożnego instynktu, jakby w natchnieniu kazał mu powiedzieć co następuje:
— Proszę pani... Chciałem o jednę rzecz zapytać...
— Proszę...
Z cicha, tak, że tego nikt nie słyszał, mówił:
— Czy nie zechciałaby pani porozmawiać ze mną o pewnej kwestyi?... Przez jakie pół godziny?...
Zapinała dalej swą rękawiczkę ze spokojem i niezamąconą uwagą, pytając:
— Gdzie?
— Sam nie wiem. Może... Ale czy to pani nie obrazi?
— Nie.
— Może w łazienkowskim parku? Jutro, o jedenastej rano? Zaraz przy bramie? Może pani przyjść tam jutro?
— Z Sabinką?
— Nie, sama. Dobrze?
— Dobrze.
Wesołe towarzystwo zagarnęło panią Sabinę i pannę Granowską tak prędko, że ledwo je pożegnał. Został sam. Właśnie nadszedł oczekiwany przezeń człowiek. Zaczęła się rozmowa o pewnej sprawie doniosłego znaczenia, lecz treść jej stała się dla Ryszarda jakimś szczegółem podrzędnym. Miał w sobie teraz zrozumienie i czucie całości, koncepcyę syntezy i formy, której treść z formą łączyła się doskonale. To też zakończył tę pogawędkę byle jak — i wyszedł. Brnął ulicami pełen wewnętrznego wzburzenia i nieznanych mu drżeń duszy. Noc spędził źle. Myśli spłoszone, tęskne, przelatujące w uczucia najdziwaczniejsze nie dawały mu zasnąć. Śnił pół na jawie, pół we śnie o tej Vivianie, którą był zobaczył. Dokąd też ona pójdzie? Czy stanie się, jak tysiące, dziesiątki i setki tysięcy, nałożnicą jednego lub wielu? Oczy jej, które budzą rozkosz materyalnego osiągania piękności i niewymowne przerażenie duszy, stanąż się organem do