Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

akcesorya. Część wydatków pokryło pewne towarzystwo naukowe, ale część nieznaczną, gdyż, jako towarzystwo naukowe polskie, z natury rzeczy, samo obywało się bez pieniędzy. Nienaski musiał sam starać się o fundusze. I tu właśnie zaczęła się rola czynna inteligencyi miasta Posuchy. Było to miasto powiatowe, o ludności nie dosięgającej liczby dziesięciu tysięcy dusz, w czem gminu izraelskiego więcej znacznie, — jak to mówią, — niż go zawiera całe państwo Holandya. Ludność polska składała się z drobnomieszczan i rzemieślników, którzy byli zarazem rolnikami. Handel był w ręku żydowskich. Ta ludność żydowska miała w swej głębi tłum proletaryatu, pozostającego, właściwie, bez żadnej pracy, zatrudnionego czemś, co trudno jest określić. Nienaski po swem przybyciu do miasta zaczął badać pilnie kwestyę istnienia owych biednych żydów. Czynił to bez cienia nizkiego antysemizmu, w celu zrozumienia sprawy. Przedewszystkiem w kryjówkach żydowskiej nędzy, której żadne nie opisze pióro, znalazł endemię tyfusu i innych stałych, tamtejszych, posuchowskich chorób. Rzucił się z tem do miejscowych lekarzy, uczynił wielki rwetes... Ci go poklepali po ramieniu i, ucałowawszy serdecznie w obadwa policzki za ten »poczciwy staro-studencki filosemityzm«, — przeszli nad rewelacyą do porządku dziennego. Tak »załatwiwszy« tę sprawę, Nienaski począł badać żydowskie sfery zamożniejsze i sam handel. Oglądał kolejno sklepiki w ulicach, (właściwie w »wyboicach«), biegnących z rynku ku działkom rolnym miejskich »gulonów«. W jednym z takich sklepików znalazł jakie ćwierć sążnia porąbanego drzewa na sprzedaż, nieco sztabikowego żelaza, wartości pięciu rubli, na półkach trochę kozików, kłódek i gwoździ, a przed sklepem stoliczek, nakryty jakąś ścierką, — na nim balon z wodą sodową, prażącą się na słońcu, — obok zaś słoik z »sokiem malinowym«. Po gruntownem zbadaniu wszystkiego okazało się, że kapitał zakładowy tego interesu wynosił w sumie około dwudziestu rubli. Zyskami z obrotów żywiła się rodzina, złożona z kilkunastu osób. Osoby te były zielone, długonose, pochyłe i wychudłe. Jeden z młodych żydków, siedzący przy soku malinowym, nie mówił wcale i nie rozumiał po polsku. Powiedziano, że on jest »uczony«. Ten »uczony« miał oczy zamglone z anemii, z głodu