Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nieprawda! — wrzasnął Barylak, jakby go kto ogniem przypiekł. — Łżesz pan! Owies trzymał tamten dziedzic w tem miejscu, potem tu szczury ino hulały, a ten przyszedł i chce dla dzieci szkołę zrobić!
— No to i co? Czegóż pana znowu tak nosi? Jezus! Szkoła! Szkoła a szkoła! Tylko przecie tyle teraz te wszystkie surdutowce umieją: »szkoła, bracia, szkoła!...« Śmiech, jak mi Bóg miły!
— Pytam go się, — mówił Barylak, wytrzeszczając oczy i robiąc minę, jakby w istocie rozmawiał w tejże chwili z Nienaskim, — pytam go się, czyby, naprzykład, mój Ignaś mógł chodzić tosamo do tej szkółki? Bo jako że tu siedzę na Gryfach, — więc co z chłopakiem robić? Do książki się rwie, prosi się, żeby go na naukę oddać... Cóż ja za naukę dam takiemu? Do miasta? Za co? Powiedzże mi pan! Człowiekby przecie ręce do łokci urobił, żeby takiemu dać tę naukę! Możeby z niego jakie co wyszło... Więc... To mię wziął rękami za pan brat, w oczy mi patrzy, nic nie mówi... Więc, mówię, nie jestem baran ani świnia, widzę, jak się człowiek patrzy!
— No, jeszcze nawet nie zrobił tej tam szkoły, a już się pan cieszysz, jakby ci kto w kieszeń napluł.
— A zełgał też panu z czem innem, naprzykład, oszwabił tu którego? Przypatruję się, czy też świnia takasama, jak kużda inna na tym świecie. No, powiedzże też pan! Słowo tak, — robota tak, — słowo nie, robota nie! Pies jest, mówię, kto na niego szczeka...
— E, to aniół napewno! Trzymaj się pan tego swego anioła za ogon. Tylko patrz, żebyś w gnojówkę na gębę nie wleciał...
»Pan Barylak« w milczeniu zabrał się do swej roboty.



Odnowienie aryańskiej wieży pochłonęło resztę konkursowej nagrody. Wkrótce trzeba było myśleć o znalezieniu materyalnych środków na dokończenie robót, na koszty zaopatrzenia przyszłej szkoły w ławki i przyrządy najniezbędniejsze, a całego gmachu w jakietakie