Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/67

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Niechaj do cichej mej chaty
    Przyjdą wędrowce z daleka,
    Cała niedola człowieka,
    Wszystkie łzy i rozpacze.
    Kto smutny, niech się wypłacze,
    A kto w duchowej rozterce,
    Niechaj otworzy swe serce.
    Dlaczego bracie narzekasz?
    Noc, to cudowny jest lekarz.
     
    Szczęśliwy, kto w cichym drzew szumie
    Pociechę odnaleźć umie,
    I ten, co w wieczornej ciszy
    Tajemną mowę gwiazd słyszy.
    Wyjdź tylko na światło z ciemnic;
    Świat pełen cudnych tajemnic,
    Wszystko ma własną swą mowę,
    Gwiazdy, to łzy brylantowe,
    Upadłe z anielskich powiek.
    Kwiaty też cierpią jak człowiek,
    — Tylko swą duszę w słuch zamień. —
    Ta woda, ten martwy kamień,
    Te trzciny nad wodą nizkie,
    Wszystko to będzie ci blizkie;
    Motyl pijący z kielicha,
    Każda krzewina licha,
    Róża płonąca szkarłatnie,
    Wszystko to będzie ci bratnie,
    Jakby żył gdzieś w pobliżu
    Święty Franciszek z Assyżu.