Strona:Płomienie (Zbierzchowski).djvu/33

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    ŚNIEŻNA MOGIŁA.


     
    O! jak śnieżyca dziś po górach huczy
    I wiatr melodyę wyje opętańczą.
    Po pustych polach lęk się blady włóczy
    I płatki śniegu w dzikich wirach tańczą.
    Śmierć przyczajona czyha gdzieś w pobliżu
    W graniu wichury szczęka jej kosisko.
    Chrystus, wiszący na przydrożnym krzyżu
    Na pierś wychudł głowę skłonił nizko
    I w świat wyciąga rozpięte ramiona...
    Burza na chwilę przycicha i kona
    I znów wybucha ze zdwojoną mocą.
    Niebo, na którem gwiazdy się nie złocą,
    Na szczytach górskich ciężko się oparło
    I miecie śniegiem w ziemi twarz zamarłą.
    Coraz gęściejsze niosą się tumany,
    Jęk, świst, rozgrana wichury swawola:

    — Z krzyża spogląda Chrystus zadumany
    Na ośnieżone, martwe pola... —
     
    Na górskiej zboczy, gdzie wiart[1] dziko śwista
    Wisząc jak orzeł na skraju urwiska,

    1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wiatr.