Strona:Płanety (Władysław Orkan).djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiwał głową z przekonaniem i wpędzał biczem woły do koszaru.
Czekałem na niego, patrząc na gołe, leżące pustką dokoła mnie góry...
— Ładne posiadłości! Nima co rzec...