Strona:Płanety (Władysław Orkan).djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.


Powszechnem jest mniemanie, że chłop jest religijny. Tak nauczają, więc musi być prawda. Ileż to piosnek, już w elementarzach, o kmiotku, który orze zagon swój ojczysty: skowronek śpiewa, słoneczko przygrzewa, a on się modli na roli...
Znam podobne obrazki, malowane w słońcu, ale... trochę ciemniejsze w kolorze.
Oto kobieta, nie pasterka, ba, sama gaździna, pasie krowy na miedzy w słoneczne rano. Śpiewa pieśni nabożne z ogromnem przejęciem, a krowy jedzą cudze zboże. Widzi to dobrze, bo się patrzy na nie, lecz, zamodlona, ani myśli odpędzić je od szkody.
Oto gazda podletni idzie na dół drogą wśród cichych, jasnych pól — ku kościołowi. Zdjął kapelusz idęcy i szepce pacierze, a słońce promieniami głaska go po siwych włosach. Wczoraj o zmroku ściął smreka w kumotrowym lesie, zwiózł go do tracza i zerznął nocą na deski, a dziś rano, jak zwyczajnie w niedzielę przy święcie, ogolił się i ubrał w przyodziew świąteczną i teraz przed innymi idzie do kościoła, aby naprzódy podziękować Bogu za błogosławieństwo w pracy i prosić o dalszą łaskę.
Oto znowu ów „kmiotek” wyjechał z pługiem na zagon. Przeżegnał się na początek i zarwał cudzą miedzę. Poczem się mu już gładko orze, uczciwie