Strona:Pójdźmy za nim (Sienkiewicz).djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kuła do miejsca — i ci stali w osłupieniu, bez myśli, z tem mętnem wrażeniem tylko, że stało się coś straszliwego.
Lecz mrok począł nagle rzednąć. Wicher przewracał chmury, skręcał je i szarpał, jak zetlałe szmaty. Jasność wzrastała stopniowo, nakoniec ciemny strop rozdarł się, i przez szczelinę lunął nagle potok słonecznego światła: wnet rozwidniła się wyżyna, zalęknione twarze ludzkie i krzyże.
Głowa Nazarejczyka opadła nisko na piersi, blada, jakby woskowa; powieki miał zamknięte i zsiniałe usta.
— Umarł — szepnęła Antea.
— Umarł — powtórzył Cinna.
W tej chwili centurjon sięgnął włócznią do boku zmarłego. Dziwna rzecz: powrót światła i widok tej śmierci zdawał się uspokajać tłumy. Przysuwały się one teraz coraz bliżej, zwłaszcza, że żołnierze nie bronili już przystępu. Wśród czerni ozwały się głosy:
— Zejdź z krzyża! Zejdź z krzyża!
Antea raz jeszcze rzuciła oczyma na tę bladą, zwieszoną głowę, poczem ozwała się cicho, jakby sama do siebie:
— Zali zmartwychwstanie?...
Wobec śmierci, kładnącej[1] błękitne piętna na Jego oczy i usta, wobec tych wyciągniętych nad miarę ramion, wobec tego nieruchomego ciała, które już osunęło się ku dołowi ciężarem rzeczy martwych, głos jej drgał rozpaczliwem zwątpieniem.

  1. Imiesł. od kładnąć (mało używ.) — kłaść.