Strona:Pójdźmy za nim (Sienkiewicz).djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rował jej hekatombę[1]. Ale ofiara nie pomogła, i następnego dnia posępne oczy spoglądały znów o południu na Anteę.
Próbowano zasłaniać jej głowę, lecz ona widziała trupią twarz nawet przez najgrubsze zasłony. Gdy była zamknięta w ciemnej izbie, twarz spoglądała na nią ze ścian, rozświecając ciemność swym bladym, trupim blaskiem.
Wieczorami bywało chorej lepiej. Wówczas zapadała w taki sen głęboki, że i Cinnie, i Tymonowi wydawało się nieraz, iż się z niego nie obudzi więcej. Wkrótce zesłabła tak, iż nie mogła chodzić o własnej mocy. Noszono ją w lektyce.
Dawny niepokój Cinny wrócił ze stokroć większą mocą i ogarnął go całkowicie. Był w nim strach o życie Antei, ale było zarazem dziwne poczucie, że choroba jej stoi w jakimś tajemniczym związku z tem wszystkiem, o czem mówił Cinna w pierwszej szczerej rozmowie z Tymonem. Być może, że stary mędrzec myślał to samo, ale Cinna nie chciał i bał się go o to zapytać. Tymczasem chora więdła, jak kwiat, w którego kielichu zagnieździ się pająk jadowity.
Cinna jednak, wbrew nadziei, ratował ją rozpaczliwie. Naprzód wywiózł ją na pustynie wpobliżu Memfisu, lecz gdy pobyt w ciszy piramid nie uwolnił jej od strasznych widzeń, wrócił do Aleksandrji i otoczył ją wróżbitami, czarownikami, zamawiającymi chorobę, i wszelkiego rodzaju bezczelną zgrają, która wyzyskiwała zapomocą cudownych le-

  1. Hekatomba (greck.) — ofiara ze stu byków.