Strona:Ozimina.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdzieś ponad moją głową błąkać się niemi począł, a twarz wykrzywia mu się w jakiś uśmiech kosy, chytro melancholijny, niby współczucia pełen, a nękiem i udręką samego siebie, rzekłbyś, prawie ubłożony: wstrętny uśmiech! Maskę jakąś obcą człowiek na twarz włożył. I zamruczał wreszcie w brodę, jakby sobie tylko:
» Ofelio, idź do burdelu, powiedział Hamlet słowiański. «
Zmroził mnie ten człowiek. Już teraz nic nie wiedziałem, co on za jeden. Obcy on! — to tylko czułem. Niebawem władowałem go do dorożki. Kiwał się, drzemał. »Patrz — mówił po chwili, rozglądając się naokół — wszystko mi było takie uśmiechnięte, rade, skoczne w życiu: panienką miasto mi było moje, kochaniem świat cały, gdy własna krew w żyłach krążyła, gdy mnie z ławy szkolnej...
Uwiesił mi się na szyi. »Wylej mi bracie ten ołów roztopiony z żył! Spala mózg ten ich ogień ciężki, spala nienawiścią do życia!«
I znowu dumał długo. Wreszcie wali się przodem na dorożkarza: Masz trzy ruble, — śpiewaj. Smutno zaśpiewaj!“ Uważają panowie, żeby mu zaśpiewał... do-rożkarz. Słowo daję!
— Fiaker?! — pisnął młodzieniec z dwubarwną wstążeczką na kamizelce pod frakiem. I zatrząsł się śmiechem.
— Fiaker?! Nie! — Podkreślając jakby fizyologiczną gamę rozkoszy, jaką daje śmiech, śmiał się szeroko, rozpasanie, trochę dla siebie, o wiele więcej dla innych: zapraszająco dla wesołych, arogancko i bezczelnie dla tych, co śmiać się nie chcą: śmiał się gemuetlich. Trząsł brzuchem,