Strona:Ozimina.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przechodził w chytre, kose wejrzenie oczu i złośliwe rozedrganie warg.
Odszedł wreszcie.
Ludzie patrzyli już z pod oka, trącając się łokciami. Niejeden mrużył się podejrzliwie: »Czyś ty aby, bracie, przy zdrowych zmysłach?« Gdy jeden z drepczących po pokoju zatrzymał się przed kompanią, zacierając ręce wciąż z tą pasyą ruchliwości w gestach, zwrócił się do wszystkich:
— Hm, pokazuje się, że nawet i czas, sam Chronos we własnej osobie uciekł od nas do Paryża, gdzie skacze po trampolinie ziemi francuskiej. W zastępstwie jego nawiedziła nas Sybilla Kaługi, Kostromy, Tweru, oraz innych grodów sympatycznych: nuda bizantyjska, matuszka udręki i okrucieńswa.
— No dobrze, — przerwał znów inny — czemu ten pan w takim razie sam nawet siedzieć nie zadaje sobie trudu, tylko leży zawsze na krześle.
— Bo niegdyś brał zanadto żywy udział »w ruchu«. Zesłali go przeto między swoje »bohatery najmłodsze«, które, jak wiadomo, w oczekiwaniu »czynu« leżą na zapiecku. Tam też odzwyczaił się od siedzenia i spoziera na świat, jakeś pan słyszał: — no, nie à vol d'oiseau. Zresztą, jakeś pan również słyszał, stracił wiarę w samowar i doktrynę: pozbył się kręgosłupa.
Ale w kompanii znalazł się ktoś, potrafiący coś więcej opowiedzieć o ponurym niedźwiedziu, który ich opuścił przed chwilą.
— Wczoraj właśnie — jął opowiadać — spotkałem go