Strona:Ozimina.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ot, — mruczał dalej do siebie, — założyli »spółkę obywatelską«, ale gdzie tu u jaśnie panów dziś tych milionów znaleźć; wiadomo Niemiec przyjść musi. Za miliony swoje i jaśnie panów wnet znajdzie i »spółką obywatelską« się nakryje. Będą i grafy, jest i baron, będzie i ruski pułkownik. Akcyami przecie obdarzą. Widzisz, Sasza, pajęczyna to jaka!... Ni! — odmachiwał się wskazującym palcem, na którym nosił obrączkę, — pułkownika tam nie będzie. A akcye to wasze przepiszcie sobie na muzeum, na bibliotekę, na stypendya, czy na ekspedycyę polarną: jak tam z sesyi wypadnie. Oj czmucąż, czmucą głupim ludziom głowy! Dwuchby zechciało: zrobiliby. Ale im nie o to przecie. Po wierzchu muzea, sztuki piękne, biblioteki, stypendya, ekspedycye polarne, — to żeby swoim głowy zadurzyć; pod spodem »spółki obywatelskie«, — to żeby nam piaskiem w oczy rzucić; a na spodku, na dnie samem: — Niemiec.
— Puh! — wydymał pułkownik powietrze z piersi wzdętej; czerwieniał i bladł naprzemian.
»Widzisz, Sasza, do czego oni tu doszli... O ulicy nowej chcesz wiedzieć? Na cerkiew to naszą Żydy z nowych kamienic patrzeć będą i ubłażać się, i umilać. Widzisz: tak to oni za jednym ręki obrotem: i swego Boga się wyparli i cudzym pohandlowali.
Po chwili nie zapiąwszy nawet mundura, przeciskał się szerokimi bary między ludźmi. A że gniewny i nieufny w tej chwili, więc mówił już tylko po francusku: »Pardon!« — roztrącał i przepychał się bez ceremonii. Wydostawszy się z zapachu jadła i napojów, wstąpił w dymną