Strona:Ozimina.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piesby mój zaskowyczał, gdybyś ty go pogłaskał. Żonce to twojej powinszować... Nu, i czort z tobą! — odmachnął się ręką.
I tak wypił za zdrowie gospodarza.
Rozmyślał cierpko, wystając po kątach z talerzem pod brodą, to przysiadając przy rozstawionych gęsto stolikach, to snując się znowu między ludźmi. — »Masz przecie pułkownik i swój plac. Masz, powiedział. Nahał! A masz, boście mi go wetknęli gwałtem... Chadatajstwo, — mruczał, — machlerstwo po waszemu. Czort i z wami«.
— Nalej!
I pił tak samotnie dalsze zdrowia.
»Czego ty papa do nich leziesz? — mruczał w brodę, siadłszy gdzieś na uboczu. — A ty nie leź!... Dobrego tu w nich mało, a zło jest za mądre, za chytro-kryte jak na nas. Oba my przy nim durne jak chłopy. To korespondent zagraniczny, to agent kapitalistów berlińskich, »interesujący się« podmiejską komunikacyą. A tam i fortami przedewszystkiem... Oto czego on miłośnik! — mruczało mu basem w piersiach, gdy wargi zacinały się zawzięcie, a złe, nieufne spojrzenie ogarniać poczęło wszystkich obecnych w pokoju.
— Jaśnie pan każe?
— Niczego nie każe. Chcesz, nalej. Tylko mnie nie rozpytuj o swe »wódeczki«; wolę już: nalej z jakiej chcesz »flaszeczki«. Że też u nich każde słowo musi być ckliwe i fałszywe! Ty służył w wojsku?... U, obraził się za »ty«! I poniechał »jaśnie panem«. Honorni oni tu wszyscy!