Strona:Ozimina.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich stolic. Z nieustannych zaś komentarzy pana Downara i kłótliwych opowieści młodych wyrobił sobie rychło jaki taki obraz ich życia: oto młodzi panowie za swe ubóstwo, lichą schludność odzienia i nieukładność wschodnią lekceważeni wszędzie przez swych »burżuazyjnych« po Europie kolegów, napastowani brutalnie przez obcą policyę, wycierali ławy po aulach wszystkich cudzoziemskich i pogardliwie wobec nich obojętnych duchowych »mater«. Kryjąc się zaś ze swym niedostatkiem po stołecznych getach wszelkiej biedy, nasiąkali, — jak przypuszczał, — nie tyle kulturą, ile krzywdą i fermentem nędzarzy całego świata. W obecnej prośbie o doradę szło im o »studya społeczne« dla osłodzenia sobie omierzłej »techniki«, której uczą się dla chleba.
— Panie! — akompaniował im pan Downar westchnieniem, — u nas trzeba być bohaterem, żeby »uprawiać pole nauki«, — wołał, nie zapominając w swem wzburzeniu i o obowiązkowej kwiecistości wyrażenia, skoro mowa o nauce.
— Nauki? — powtórzył profesor mrukliwie, patrząc z ponurą niechęcią na »encyklopedystę« pana Downara za tych dwuch jego adeptów.
Tłusty szlachcic z Litwy baczył na to wszystko zdaleka jednem okiem i uchem, wreszcie rozkiwał głowę, zasapał złośliwie i zanucił niespodzianie na nutę: »Tysiąc walecznych opuszcza Warszawę«:
— »Tysiąc zżydziałych włóczy się po świecie!...«
— Panie! — nastąpił na niego pan Downar, z im-