Strona:Ozimina.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad którym czyniła się oczom, tak niedawno jeszcze pogardliwym, tęcza barw człowieczeństwa.
Przeciągały mu w pamięci wszystkie obrazy wśród tamtego gwaru po salonach i nawiodły na wrażenia tam ostatnie.
»Vitae lampadae traditae,« — przypomniały mu się własne słowa.
Wyświeciły mu te lampy drogę przez nędzarne zaułki, przez ciemnotę ludzisk narzuconą, spotkały się trafem bożym z niewygasłemi gdzieś po wschodnich stepach pochodniami duszy i wywiodły społem... w okropność tego, co się tu działo niedawno.
»Możeli klęska tak konieczna rodzić optymizm? — zagadywał siebie, — lub przynajmniej otuchę na krzepkie osadzenie jego korzeni w energii człowieczeństwa u gromad? — nawet gdyby korona była spróchniała i bezowocna?«
Odpychając od się w myślach tych energii bezster, czy skierowanie czasowe, przypominać jednak musiał:
Jura postać w półkożuchu krępą, pogarbioną: ślusarską, — chłopa jakby sękatego o następliwym kroku i czole. Potem ów Jędrzej z Kęt: chłopisko jak świeca proste i, rzekłbyś, murowane z hartu i uporu. Oraz tamte inne Mazury, probierzem wojny tknięte: — energie o korzeniach dębów, roztropne lat tysiącem twardej walki o życie, płomienne nie za słów podmuchem, czy komendy bębnem, lecz za własnych sił dopiero zagraniem; energie cierpliwością długie, wytrzymaniem twarde i nie skore w ruszeniu, jak soki tej gleby ubogiej: siły mazowieckie, chlebne...