Strona:Ozimina.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na siebie: za tę natrętną muchę uśmiechu na policzkach swoich.
Miotał się opodal w gestach kłótliwych, z panami Bogdanowiczem i Mikulskim wraz posprzeczany, pan o rudym zaroście i krzywo osadzonych binoklach na twarzy niespokojnej. W dyspucie trzymał wciąż dłonie wykładające blizko twarzy, jak kret. Nazwał się Mojżesz Gurewicz z Wilna. Dziennikarz, — dorzucił, spodziewając się wrażenia.
Choć obchodzono się tu z ludźmi spokojnie, jednak Franka łeb żółty, wygolony na ślizką kulę i cała jego sylweta złośliwego karła drażniły ręce. Jakoż oberwało mu się po tym łbie raz i drugi za odbieganie z miejsca i rojenie się nieustanne. Stanął tedy, by się nie narażać i spluwał sobie z nudów: strzykał plwociną sołdackim szykiem, jak człowiek z fantazyą, którego nudzi czekanie.
Tkwił przy nim chłop w sukmanie: wielki i uroczyście niemy. Szedł był od mostu stawić się w koszarach na wojnę, niósł kuferek na ramieniu i chleba bochen pod pachą. Zamieszany w grozę tamtej chwili, kufra nie wypuścił, chleba nie uronił; a wzięty na podwórze, stanął jak wryty na jednem miejscu, nogi tylko zlekka rozkraczywszy — z niedbałości: że to nie rzecz wojenna, a jensza. I stało murem to chłopisko wielkie, jak biały posąg z swym kufrem na ramieniu i chlebem pod pachą; a choć się ludzie w tym rozgardyaszu i zamęcie wciąż od niego odbijali, nie drgnął krokiem z miejsca. Nazwał się opryskliwie: Jędrzej Niemsta z Kęt.
I tyle, tyle innych postaci szarego na pozór tłumu,