Strona:Ozimina.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tłumie kulejącego, z opuchłą gębą, jak zachęcał do śpiewu, i jak potem strzelał dla pogorszenia sytuacyi, której, rzecz oczywista, nic ani pogorszyć, ani naprawić nie mogło w tej chwili ostatecznej. Nie dawał wiary tym gadkom, będąc pewny, że osobnikowi, przez Jura tam w zaułkach obijanemu, przez długie miesiące zrastać się będą kości. Zastanowiły go jednak te małoduszne gawędy ludzi zahukanych grozą, oraz ta wyobraźnia tłumów podrażniona, która pierwszym impetem szuka zdrajców i stwarza własne potwory moralne, obdarzając ich nadprzyrodzonemi siły. Padały i tu pierwsze ziarna zasłychu, te grozą tajemniczości i zła najbardziej rozsiewne, niosące niepokój w życie, wyważające je z bierności, docucające się sił w rzeczach bezwładnych stokroć pewniej niźli wszelkie agitacye.
Tworzyło się tu ponadto coś, wiodącego głębiej w tajniki dusz ludzkich, — wypotwornienie zła w potęgę, jego demonizacya: rodził się zawsze nowy szatan — na fascynacyę żywotności bezładnych i sił bezsterowych w duszach lichych: splatała się na nowo ta sieć jego fatalna, która onymi czasy nie tylko wyławiała, ale i tworzyła zdrajców wiary wspólnej: wiłów i czarownice.
Wreszcie uczynił się na podwórzu ruch ludzi nowo przybyłych — spokojnych i rzeczowo krzętnych. O tem, co tu zaszło nikt nie wspominał: nie w tem zda się rzecz była, lecz ustawianiu się, szykach, porządku i papierach.
Jako profesora i za pasportem cudzoziemskim, puszczono go natychmiast. Innych ustawiono w szeregi na uprowadzenie. Upewniano go zresztą, że dla formalności jedynie i osób sprawdzenia, bo choć i na sąd z czasem