Strona:Ozimina.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lan, chował je w kieszenie — z delikatności dla niej: by nie płoszyć.
— Że aksamit, — mówił, — to dobrze. I te szpilki. A potem włosów tyle. Na tem się i oślizgło. Ledwo co skubnął. Tylko wstrzochnął nieco głowę, stąd dygotka i gorączka. I opada stąd głowa podbródkiem... Dobrze, że się nie zasłaniało rękami, jak to młode kobiety najczęściej, wnetkie w ruchu. Mogłyby już ręce leżeć tam — w rynsztoku.
— Ach? — zdumiała się jakoś spokojnie, raczej ciekawością. — Takie wszystko jest strasznie dziwne!
A on tymczasem popatrzał chwilkę uważnie, odwiódł oczy i zamruczał pod nosem: »Matko Boska pomocy nieustającej, miłosierdzie twoje!...« I potem dopiero odpowiedział jej surowo.
— Nic dziwnego nie jest.
— Tańczyłam całą noc, — skoczyła jej dziwacznie myśl gorączkowa.
Jemu przerzucił się wraz blady i zacięty wyraz twarzy w roztargnienie przelotne:
— I to mi nie dziwno wcale! — parsknął krótkim śmiechem.
Popatrzał raz jeszcze na odchodnem. Czuć było, że stara się mówić najłagodniej, jak tylko potrafi:
— Niech się panienka nie boi nic. Przyjadą dochtory, opatrzą. A jeśli tam potem gdzie zabiorą, to dla sprawdzenia tylko. Bo to w tłoku przecie: z ciekawości mogło być, a nie z winy.
— Kto pan?