Strona:Ozimina.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porozpruwał. Taki umie się pokumać z kim trzeba: jego nie tak prędko nam ruszą. A trzymają nas te wilki w trwodze jak te owce głupie. Nie ruszać! — rozumie się.
Uciekający, chcąc zmylić pogoń, skoczył w podwórze najbliższego domu.
— Jezdeś! — rzekł spokojnie robotnik. A tłumowi skomenderował, by zagrodzono tam w głębi podwórza dostęp do parkanu. I nie śpiesząc się wciąż, wstępował powoli w bramę domu. Obciągał półkożuch, gotował ramiona na rozprawę twardą. Profesor zdumiał się, spostrzegłszy jak krótkim zatajonym ruchem przeżegnał się na ostatku.
Ciżba na ulicy ścichła radośnie: skrzyły się oczy w oczekiwaniu niecierpliwem. Wreszcie rozległ się tam zdławiony krzyk trwogi: »Nie strzylaj!« — »Chodź tu!« — I wraz echowy rumor jakiegoś zmagania się na schodach.
— Ma go! — stwierdzono lakonicznie w tłumie.
A potem nieludzkie zawycia w targaniu się szamoczącem, łoskot rzucanego po schodach ciała, wrzask chrypły pod razy głucho spadające; wreszcie jęk tylko, wyciągnięty w skowyt długi.
— Juszy on tam teraz jak ten wieprz obuszony, — zgadywał ktoś w tłumie.
Profesorowi rozchylały się szeroko usta: »Co to jest?!...«
— Grzanka, — tłumaczyła zwięźle jejmość brzemienna.
Potworny wiew odziczałego motłochu teraz dopiero wstrząsł go całego odrazą. Chwycił się za głowę i odstępował na bok. Najchętniej zamknąłby oczy, by nie wi-