Strona:Ozimina.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uciekniesz: w sobie masz ten napój żądzy szczęścia i dosytu.
I ujrzy go wówczas dopiero w jego postaci własnej, oczom ludzkim skrytej...



Biegnie po bezdrożach dymnych. A za nią, porwawszy się z przed ogniska pędzą kołem szerokiem chmary szakalów. Mniemała, że przed się pomyka, rychło wszakże czuć jęła, że w koliste bezdroża gnają ją przed sobą w mgle i oćmie te ślepia okrągłe o zielonych wybłyskach naszczekujące wciąż: »dziecko! dziecko twoje!«
Gdy nagle usłyszy koło siebie skrzypienie piskliwe, gdzieś, nieopodal w tej ciemni.
»Krew!... Krew!... — skarży się wokół niej i skoli ta strzyga niewidna. — Za mną chodź, — szepcze — wywiodę, wyczuję! Skrzydła popalili, ciało pohańbili, duszę roztargali, dno serca obnażyli: niem ja czuję! Chodź za mną. Wywiodę... Patrz, — jest! Jest jeden!«
Widzi przed sobą tamtego — z przed ogniska, z za płomieni rozwiewu: z przepaską bandaża na głowie i plamą krwi skrzepłą, co się przez nią na czoło przesączyła. »Sama wiązałam« — przypomina.
A on:
»Podobnaś! Dziwnieś ty mi podobna«...
Machnął ręką ciężką: odtrącił precz wspomnienia.
»Patrz! — podjął myśl inną, — żądza dosytu u jednej kobiety ilu ludzi poniżyła! Zmarniał przy niej, jadu sięgnął duch strażniczy; marnieje przy niej, jadem cudzych dostat-