Strona:Ozimina.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




A jednak złudne to były ukoje: nurt sięgał głębiej i dał się ledwie po wierzchu ukołysać i wygładzić usypiającym duszę kobiecą tonem męskiej rozwagi.
Bo oto ledwo drzwi się za nim zamknęły, rozjątrzona tyloma wrażeniami wyobraźnia, wyrwała się z głębi i poniosła znów drogą natłoczonych obrazów w niepokój nowy.
Na mosiężnej tacy ponad jej głową grają blaski świecy i odciągają tam raz po raz spojrzenia lękliwe. W kryształowy dzban zanurzyło się odbicie płomyka, skrami światła błyszczy czarka tuż obok. Zaś nad tacą, dzbanem i czarką wyziera łeb kukły czarny i białopołyskliwe jej ślepia, przyczajone w ciszę nocną: — te same, pamiętała, które onej chwili patrzały na jej grzech.
Przebiegł ją wskroś ten wstrząs, ścinający wargi, a powracający za każdą chwilą tamtego przypomnienia. W gwałtownym napływie wstrętu próbowała zerwać się z kanapy, ale sił nie stało. Mimo że w swem zasłuchaniu w ciszę postanawiała nie oglądać się po za siebie, coś jej przecie skręcało jakby szyję, zmuszając do obejrzenia się na ten graniasty łeb o szklistej czerni, głuche ślepia wołu i wargi krwią odęte.