Strona:Ozimina.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A widzi pani!... Tylko na miłość Boską, niech się pani temu tak nie poddaje. Bo ja, jak się rzekło, nie mogę pani pozostawić samej w tym stanie... Jakże to on się modlił?
— Żeby wszystko młode, gdy słabe duszą... Boże!... samo się wyniszczyło, pełło, jak chwasty.
Twarz barona stała się w tej chwili białą i suchą jak płótno, a wargi zacięły się tak, że znak ust gubił się nieomal w tej gołej jamie baków. »I mieć takiego starego upiora ciągle pod dachem swoim!« — zdawało się jej, że usłyszała w syknięciu tych ust.
I zgnębiło ją wraz to uczucie, że powtarzając słowa starego, wystawiła go na taki wybuch nienawiści. Starała się tedy bronić go wedle sił, zbierała z trudem myśli:
— A jednak, — próbowała filozofować na swój sposób, — a jednak to wszystko jest...
— Nic jeszcze nie jest! — zbył twardem lekceważeniem, nie siląc się nawet doszukiwać toku w tych zalążkach myśli. — Zaledwie coś się wszczyna, ale za to już wprost naocznie, budzi się dusza w tej oto główce... I jakże to się dzieje u nas zwykle, — a patrzę ja na to przecie nieustannie, — gdy nad wrażliwością młodą wezmą się do roboty te stare idealizmy? Jak że się odbywa, to duszy budzenie?... Kosztem rozbicia wszystkich jej instynktów życiowych! — kończył już swym ostrym głosem.
— I to jest właśnie klęskowy wpływ tego, co ludzie nazywają pesymizmem, — podjął po chwili. — A rozsiewają nam się jego ziarna z dwuch stron: ze Wschodu (poznała pani brata Leny, — nie?), a potem z grobów tu nie-