Strona:Ozimina.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w głowę. — Takiej głowinie każde słowo surowe teraz jak to księdza fukanie, — i tyle jej pewno trzeba na ulgę duszy... Nie ksiądz ja! — sarkał, — nie do kobiecych mi dziś przewin i kajań się. Czego innego pytałem się oczu i czoła twego. Wartości życia samego patrzałem: jaką to czarę wypełnili oni mętem swoim? I nie jedna mi twoja głowa dziś na myślach, a gromady ich całe... Bo dzwon mi dziś w głuche uszy uderzył, dzwon! — chylił się ku niej krzykliwie z kiwaniem ręki koło swego ucha, — dzwon na czasy, które idą. I te nagłe myśli o życiu, o przyszłości, o was młodych postawiły, patrz, uparciej na odrętwiałe nogi, zapaliły ostatnie może jasne płomienie w tej głowie starej.
Urwało się na chwilę w oddechu ciężkim.
— A staremu nikt tu ucha nie użycza; mumią żywą uczynili, sługom w opiekę, gościom na nieme respektowanie oddali. Sam ja tu, po nocach żywy, jak ten ich upiór postypowy, gdy mnie śmierci lęk lub myśli udręka uwstrętniają łoże. Saam! — huczał jej nad uchem.
A jej się zdawało, że te oczy uwypuklają się jakoś dziwnie w tej chwili, wystawiają mętnemi białkami i, zaskoczone zadumą, patrzą zezem, jakby nie widzące w roztargnieniu myśli.
— Chciał boży przypadek, by się śmierci starczej trwoga takiej ot jętki o młode życie zadumą pytała... I kto wie: może my mamy wiele do pomówienia, do zrozumienia, my oboje. Bo, widzisz, — kładł jej twardą rękę na głowie, — jest dusza gromadom ludzkim wspólna, która i takie nawet dwa bieguny życia jednem czuciem wiąże. A je-