Strona:Ozimina.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lana, — do pacierza zdawało się jej, — czyniła to już po raz drugi w swej bezradności dzisiejszej.
Słońca muskanie ukojne niosło spokój w młodą głowę i potrzebę uładzenia myśli, objęcia zeznań swoich.
Jęła tedy mimowoli wspominać wszystkie swe przeżycia dzisiejsze.
Tamtych mężczyzn krzątania się przymilne za jej spódnicy szelestem, śmiech z niej wyłechtywany pustoty gamą lub niecierpliwym chichotem po kątach. »Błahaś!« mówiło jej zwierciadło samo powtarzanem spojrzeniem wszystkich tych ludzi, którzy bawili się jej młodości niestatkiem aż do spazmu nieomal jej nerwów drażnionych. I tylko jeden człowiek hardość życia młodego w niej budził, — człowiek obcy, szabli pobrzękiem od innych w przypomnieniu wyróżniony. Bo gdy za innymi oglądała się pamięć, widziała z kolei tamtych panów powagę karcianą, ich narady obywatelskie, polonezy posuwiste, toasty biesiadne — a wszystko jak polonez jeden: szumne, uroczyste, wielce-szanowne... I oto ruda głowa aktorki błogosławiona przez najczcigodniejsze ręce za to, że wszystkich tych ludzi istnienie przypomina światu swoją sławą rozgłośną. Zaczem oklaski wielkiego roztkliwienia, kieliszków brzęki, wina upojenie, kobiet poszepty i pogwarki, ich obnażonych biustów przydechy głębokie i najsenniejszego walca rozkołysanie lubieżne... I nagle obcego słowa w te wszystkie głowy uderzenie: »Wajnà!« I jej, najmłodszej tu między nimi, pierwszy krzyk. Tuż obok siedział on z bladem przerażeniem na twarzy, za rękę przez nią kurczowo ściskany. Wszyscy niebawem powstawali w zamęcie; oni oboje z miejsc się nie