Strona:Ozimina.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kobiet nerwowych okazał się... dobroduszny. Wynikają stąd zaledwie brr! szpetne ballady plotek, któremi żywi się cuchnąca jak rynsztoki wyobraźnia tłumów miejskich. — Tego się strzeżcie, dziewczęta moje: zamykacie okna od ulicy!
Nina leżała znów twarzą w poduszkach i ściskała oburącz skronie.
— Czy do Boga dobrodusznego trzeba się modlić nerwami?
— Nie, sprytem mężów naszych.
— Och, wszystko to jest bluźnierstwo słów, śmiechu, i ciekawości, i beztroski, — i przerażenia może jeszcze: wszystko, co ja dziś złego zrobiłam! Ja chyba nawet myślą nie zgrzeszyłam, bo myśl...
— Śpi tymczasem.
— A złe postępki nasze, — wtrąciła Ola głucho, — to tylko bluźnierstwo uczuciom, bo zmysły...
— Drzemią jeszcze.
Tu Niną wstrząsnął ów gwałtowny chłód przerażenia, powracający zawsze ze wspomnieniem tamtej jednej chwili. I poderwawszy z poduszek postawił na klęczkach.
— Więc po co?! Więc skąd?! Więc dlaczego tamto się stało?! Przecież to wszystko jest takie okropne, że...
— I dyabeł nie zrozumie, i Bóg nie spamięta.
Nina łkała pod tłumikiem dłoni. Ola zatulała się w sobie, zwierała jak ukwiał, a ręce wąziutkie na chudych ramionkach sięgały skroni bolesnych niby macki drżące.
Przyciągnęła je do siebie i ogarnęła obie w ramiona:
— No, cicho, dzieciaki! Cicho, biedniutkie moje. By-